Wędliny to jeden z tych produktów, których kupuję niewiele. Osobą u nas w domu, która je zjada jest tata. Ja i dzieci nie przepadamy za nimi. Właściwie to całkiem słusznie, ponieważ wędliny ze sklepu to produkty z kategorii wysokoprzetworzonych, których w diecie powinno być jak najmniej. Idealną alternatywą dla wędlin ze sklepu jest ich domowy odpowiednik. Dlatego ja bardzo często sama przygotowuję mięso na kanapki. Pieczone polędwiczki z przepisu poniżej nadają się również na obiad. W wersji obiadowej idealnie pasują do nich frytki warzywne oraz surówka z białej kapusty. Mięso po marynowaniu i pieczeniu jest miękkie i delikatne, więc można podać je nawet małym dzieciom.

Przepis na pieczone polędwiczki
Lista składników:
- 350 g polędwicy wieprzowej
- 3 łyżki oleju
- 2 łyżeczki majeranku
- 1 łyżeczka soli
- 1 łyżeczka granulowanego czosnku
- 2/3 łyżeczki zataru (w wersji łagodnej można zamienić na paprykę słodką i wędzoną)
Sposób przygotowania:
- W miseczce mieszam olej z przyprawami. Przygotowaną marynatą nacieram mięso. Polędwiczkę przekładam do formy wyłożonej papierem do pieczenia. Zawijam szczelnie mięso i odstawiam do lodówki na kilka godzin (najlepiej marynować mięso dzień wcześniej).
- Przekładam formę z mięsem do zimnego piekarnika. Ustawiam temperaturę na 170 stopni, a timer na 45 minut. Mięso zaczyna piec się już w momencie nagrzewania piekarnika. Po upływie ustalonego czasu wyciągam polędwiczkę z piekarnika i sprawdzam czy jest upieczona w środku. Jeśli tak to ponownie zawijam w papier (staram się nie rozlać zebranych soków) i pozostawiam do ostygnięcia – dzięki temu pozostanie wilgotna.
- Pieczone polędwiczki można przechowywać w lodówce przez 3-4 dni w szczelnie zamkniętym pojemniku.

Jakość mięsa ma znaczenie
Jeśli oglądaliście mój film o parszywej 10 to wiecie, że mam bardzo wyśrubowane normy odnośnie kupowania mięsa. Ograniczam jego spożycie i zamiast na ilość mocno stawiam na jakość kupowanego mięsa. Nie kupuję mięsa na wagę, które leży na sklepowych ladach. Nie wiem jak długo ono jest tam przechowywane, w jakich warunkach leży, czy pracownicy zachowali odpowiedni reżim sanitarny. Mięso łatwo i szybko się psuje. Dlatego czas pomiędzy ubojem, a trafieniem na talerz powinien być jak najkrótszy, aby nie doszło do rozwoju niebezpiecznych bakterii.
Jednym z procesów, który zatrzymuje proces gnicia jest mrożenie. Najlepiej mrozić w szczycie świeżości, a nie tuż przed terminem przydatności do spożycia. Dlatego idea Miesnapaczka.pl świetnie wpisała się w moje podejście do spożycia mięsa. Mięso pochodzi o sprawdzonych dostawców, którzy hodują zwierzęta z zachowaniem standardów jakości (zgodnie z certyfikatem PL-ECO-09). Co więcej, jest ono pakowane próżniowo i od razu zamrażane, a łańcuch chłodniczy nie jest przerywany na żadnym etapie. Nie ma tu etapu transportu i magazynowania surowego (niezamrożonego) mięsa. Dlatego mięso od Miesnapaczka.pl jest dla mnie najbezpieczniejszą opcją.
Ale jak to? Kurier przynosi paczkę z mięsem?
Dokładnie tak. Mięso dostarczane jest w kartonie z wypełnieniem z suchego lodu oraz izolacją z recyklingowanej bawełny. Moja paczka dotarła o 16:30, co oznacza, że w transporcie była zapewne ok 24 godzin (wysłana dzień wcześniej). I wiecie co? Mięso było cały czas zamrożone, jakbym przed chwilą wyciągnęła je z zamrażarki. Zamówiłam paczkę o wartości 329 zł w skład których wchodziły udka z kurczaka, filet z indyka, polędwiczki wieprzowe i schab. Przy naszym ograniczonym spożyciu mięsa ta ilośc wystarczy nam co najmniej na miesiąc.



Wpis powstał w ramach współpracy z Miesnapaczka.pl